Wszyscy lubimy słodkości . Wafelki,
czekoladki, cukierki, ciasteczka, bezy, żelki, wyliczać można bez końca. Podobno
aż 14% zawartości koszyka przeciętnego Polaka stanowią słodycze. Aż 80 % z nas przyznaje się do jedzenia czekolady w tabliczkach. Co 2 osoba kupuje mieszanki
czekoladowe i batony a więcej niż co 3 osoba sięga po praliny i inne słodkości
w których gości czekolada pod postacią np. nadzienia czy innego rodzaju kremu. Myślę
więc, że śmiało mogę uznać czekoladę królową podniebienia polskich łasuchów, do
których z resztą sam się zaliczam. Moim osobistym faworytem są jednak żelki,
których jestem absolutnym fanem. Mógłbym je jeść do usranej śmierci i jeden
dzień dłużej. Nie o moich słodkich
upodobaniach będzie jednak ten średnioprzemyślany werbalny wymiot, który w
sumie piszę dziś bardziej z przymusu niż przyjemności - w końcu po 11 godzinach
spędzonych na kuchni - a może w kuchni... a pies to jeba ł - nie mogło mnie
spotkać nic lepszego niż pisanie o jedzeniu. Wracając jednak do sedna –
chciałbym wam przedstawić pannę Panacottę i moją, spolszczoną wersję tego
genialnego włoskiego deseru.
Może zacznę od tego czym
właściwie jest te cuś co w sumie wygląda jak zamarznięty budyń albo nie do końca
stężała galaretka. Otóż panacotta jest to w dosłownym tłumaczeniu gotowana śmietanka. Jest to swojego rodzaju babeczka z mleka lub śmietanki ( w moim
wypadku tego i tego) z żelatyną. Bardzo często dodawana jest do niej wanilia
albo skórka cytrynowa. Najczęściej podaje się ją z wszelkiego rodzaju sosami
owocowymi. Tak czy inaczej sama w sobie jest bardzo delikatna, a jej kremowe „ciałko”
wręcz rozpływa się w ustach doprowadzając do orgazmu najbardziej wybredne
podniebienia .
Teorię mamy odwaloną. Czas przejść
do konkretów. Ja w swojej interpretacji panacotty użyłem mleka, śmietanki,
białej czekolady, trochę cukru i żelatyny. Sos zastąpiłem galaretką z soku
brzoskwiniowego – w końcu jakoś trzeba się było pozbyć nadmiaru żelatyny.
Proporcje są w sumie bardzo różne ale starajmy się je dopasować do ilości
posiadanej żelatyny. Mi do zrobienia 2 naprawdę dużych porcji wystarczyło
jakieś 0,5 l mleka, 250 ml śmietanki do deserów, 4 – 5 łyżeczki żelatyny, jakieś
2 łyżki cukru i tabliczka białej czekolady. Zacznijmy od przygotowania sobie
foremek. Ja użyłem kwadratowo-podobnych misek. Do garnka wlewamy mleko i śmietankę,
dodajemy cukier – wedle upodobania i
białą czekoladę. Gotujemy do momentu aż cukier i czekolada się rozpuszczą. W
międzyczasie przyrządzamy żelatynę zgodnie z przepisem na opakowaniu. Najczęściej
po prostu zalewamy kilka łyżeczek specyfiku wodą i dokładnie mieszamy.
Odstawiamy i czekamy aż mleko i reszta się zagotują.Następnie zdejmujemy garnek
z gazu i dodajemy żelatynę, energicznie mieszając
do momentu aż połączy się ona z resztą. Płyn
przelewamy do miseczek i odstawiamy do stężenia w jakieś chłodne miejsce, a po
kilku godzinach możemy cieszyć się własnoręcznie zrobioną panacottą. Ja w
swojej wersji deseru zrobiłem jeszcze galaretkę z zagęszczonego soku
brzoskwiniowego. Jak ? Przygotuj kolejną porcję żelatyny i dodaj ją do swojego
ulubionego soku. Wlej odrobinę roztworu do foremek i poczekaj aż żelatyna zrobi
swoje. Na górę „galaretki” wlej przestudzoną ale nie stężałą panacottę i odstaw
w chłodne miejsce. A tak wyglądał efekt końcowy:
Jesteś zbyt leniwy ? Idź do
kawiarni albo kup sobie gotową wersję. Satysfakcja i smak gwarantowane Ty
jebany leniu!
Thulus